hNbk9kpTURBXy9jMGJhYjgxNmM3NTRkMjYxZDRkNmQzYmNiNDg5ZmMyNy5qcGeSlQMAYM0CWM0BUpUCzQOdAMPDgqEwAaExAQ.jpeg

Lwów śladami Stanisława Lema

Stanisława Lema przedstawiać nikomu nie trzeba. Futurolog, filozof i autor książek science-fiction sprzedawanych na całym świecie. W tym wpisie skupimy się na miejscu w którym wielka kariera Lema dopiero się zaczynała - we Lwowie. Zapraszam na wycieczkę śladami młodego Stanisława i sprawdzenia jak na przestrzeni lat zmieniły się miejsca opisywane w jego autobiograficznej książce " Wysoki Zamek".

 

W 1966 roku wydawnictwo MON wydało po raz pierwszy książkę Stanisława Lema Wysoki Zamek. Było to wielkie wydarzenie z dwóch powodów. Po pierwsze, Lem uchylił rąbka tajemnicy dotyczącego swojego dzieciństwa o którym mówił niechętnie. A po drugie, najważniejsze,  Lem opisywał miasto o którym w powojennej Polsce nie wolno było mówić, o utraconym Lwowie. W ten sposób czytelnicy nieznający Lwowa mogli się dowiedzieć, że to miasto istnieje i jest ważnym centrum dla naszej kultury, nauki i literatury. Dla lwowian książka była powiewem lwowskiego luftu, którego tak im brakowało. A co Lem opisywał? Zacznijmy od domu.

Gdzie mieszkał Stanisław Lem?

 

Mieszkaliśmy przy ulicy Brajerowskiej, pod czwartym numerem, na drugim piętrze.

 

 

Chodziliśmy na spacer — ojciec i ja — zazwyczaj do Ogrodu Jezuickiego albo w górę alei Mickiewicza, w kierunku cerkwi Świętego Jura.

 

 

 Nie wiem, po co ojciec nosił laskę, bo się na niej wtedy nie opierał. Zimowymi przedpołudniami, kiedy w ogrodzie było jeszcze zbyt wiele śniegu, przechadzaliśmy się Marszałkowską, przed Uniwersytetem Jana Kazimierza, gdzie zadarłszy głowę, mogłem oglądać ogromne półnagie postacie kamienne w osobliwych też kamiennych kapeluszach; spełniały nieruchomo swoje niepojęte funkcje: jedna siedziała, druga trzymała otwartą księgę, oparłszy ją o gołe kolano.

 

Do parku Stryjskiego zwykle się jechało dorożką, a do Ogrodu Jezuickiego zwyczajnie się szło. A szkoda, ponieważ jezdnia przed Uniwersytetem była wyłożona specjalna kostką — drewnianą — i kopyta końskie uderzając w nią wydawały osobliwy dźwięk, zupełnie jakby pod spodem kryła się jakaś wielka przestrzeń. Nie znaczy to, aby przechadzki tak bliskie nie sprawiały mi przyjemności

 

 

Droga do szkoły

 

Drogę z domu do gimnazjum mógłbym przejść chyba z zamkniętymi oczami jeszcze dzisiaj — tak utrwaliła się, w ciągu lat, nieustannym powtarzaniem, że stała się jakby melodią — tym, co psycholog nazywa „melodią kinetyczną”. (..)O pół do ósmej rano dolewałem wody do kawy, by ją ostudzić, i szedłem przez Moniuszki, Szopena, plac Smółki z kamiennym Smółką pośrodku, Jagiellońską, mijając kino „Marysieńka”, ku ulicy Legionów.

 

Dawny plac Smolki

 

Niewątpliwie mijałem pomniki architektury, katedrę ormiańską, stare kamieniczki Rynku, ze słynną Czarną Kamienicą na czele, lecz nic o tym nie wiem.(..)Dalsza droga wiodła w poprzek Runku, pod ogromnym pudłem magistrackim, z wieżą Ratusza, obok studni z Neptunem i lwów kamiennie kucających u bramy.

 

Dalej przez ciasną ulicę Ruską...

 

...na Podwale, gdzie stał dwupiętrowy, otoczony drzewami, budynek gimnazjalny..

 

 

Lwowskie wspomnienia Lema

W owym czasie z osobliwości i monumentów Lwowa uwagę moją przykuwała cukiernia Zalewskiego przy ulicy Akademickiej. Miałem widać dobry gust, ponieważ od tego czasu nie widziałem doprawdy nigdzie wystaw cukierniczych urządzanych z takim rozmachem. Była to zresztą właściwie scena, oprawna w metalowe ramy, na której kilkakrotnie w roku zmieniano dekoracje, stanowiące tło dla potężnych posągów i figur alegorycznych z marcepanu. Jacyś wielcy naturaliści albo i Rubensowie cukiernictwa urzeczywistniali swoje wizje, a szczególnie już przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą działy się za szybami zaklęte w masę migdałową i kakaową dziwy.

 

Cukiernia Zalewskiego, obecnie apteka.

Już tylko świadkiem byłem dwu innych przeraźliwych wydarzeń; przyjechał raz do Lwowa „człowiek–mucha”, i bodajże w śródmieściu, na ulicy Legionów, wspinał się po ścianie kilkupiętrowego domu. Ponoć posługiwał się tylko „haczykiem do zapinania bucików” — wiadomość, pochodząca od naszej służącej, o tyle prawdziwa na pewno, że takie haczyki istniały; służyły do zapinania damskich bucików na solidny guzik i pętelkę, a składały się z metalowej rączki i okrągłego haczyka. „Człowiek–mucha” spadł, był tam tłum, policja, nazajutrz widziałem, na pierwszej stronie gazety, chyba „Wieku Nowego”, fotografię podniesionego z bruku. Bladą twarz obsiadł mu jakby pręgowatymi nogami olbrzymi pająk, zdaje się, że pękła mu podstawa czaszki. Nie wiem, co się z nim stało.

Ta historia miała naprawdę miejsce. W 1928 roku do Lwowa przyjechał Stefan Poliński, międzynarodowej sławy akrobata. Poliński miał przejśc na linie słynnej kamienicy Segala do mieszczącego się przy ulicy Akademickiej 6 pokoju śniadańkowego Zofii Teliczkowej. Niestety już przy samym końcu poślignął się i spadł, na oczach tysięcznej publiczności z wysokości dwóch pięter prosto na ulicę. Będący w szoku mieszkańcy z początku myśleli, że to element show, jednak szybko okazało się, że Poliński naprawdę rąbnął na bruk. Chwilę jeszcze żył, ale po przewiezeniu do szpitala okazało się, że obrażenia są tak duże, że Polińskiego nie da się uratować. Wieczorem zmarł, a następnie pochowany został na cmentarzu Łyczakowskim. Po Lwowie natychmiast zaczyła krążyć piosenka

 

Przyjechał do Lwowa taki Człowiek-Mucha, wlazł na Teliczkową i wyzionął ducha

 

Tu spadł Człowiek Mucha

Jak każde lwowskie dziecko chodziłem, rozumie się, co jakiś czas do Panoramy Racławickiej. Było to wielką atrakcją. Najpierw, samo już wejście nastrajało podniośle i niezwykle, ponieważ przechodziło się przez strefę półmroku i po schodkach wydostawało na pomost, który kojarzył mi się nieodparcie z gondolą bardzo wielkiego, zawieszonego nieruchomo balonu. Z tego pomostu oglądało się panoramę bitwy jak żywą, przy czym wiele sporów obudził problem, w którym miejscu płot autentyczny z nasadzonymi na żerdki garnkami przechodzi w malowany.

Rotunda w której mieściła się Panorama Racławicka

Owszem, lubiłem nawet do teatru przychodzić bardzo wcześnie, kiedy jeszcze nie była uniesiona olbrzymia żelazna kurtyna pędzla Siemiradzkiego, tyle się na niej działo różnych a zabawnych rzeczy. W ogóle nasz Teatr Wielki wydawał mi się miejscem niesłychanie wprost luksusowym, comme il faut, w najlepszym smaku, ze swymi czerwonymi aksamitnymi obiciami, wielością pięter, kandelabrów, świateł na nich, salą–palarnią i — last not least — bufetem, gdzie ojciec kupował nam, to jest matce i mnie, po sztanglu z cienko pokrajaną szynką.

 

Prawdę mówiąc Ogród Jezuicki nie stanowił żadnej atrakcji. Inaczej park Stryjski. Było tam jeziorko o kształcie ósemki, a z prawej strony otwierała się alejka, wiodąca na koniec świata. Może dlatego, że nigdy się tamtędy nie chodziło, nie wiem. Może mi ktoś tak powiedział. Ale chyba jednak sam to wymyśliłem i nawet dość długo skłonny byłem w to wierzyć. Park Stryjski miał topografię zawiłą — jak również wspaniałe sąsiedztwo wystawowego terenu Targów Wschodnich. Zimą i latem królowała nad nim wieża Baczewskiego, czworoboczna, cała obłożona rzędami kolorowych pełnych butelek. Byłem ciekaw, czy tam jest prawdziwy likier, czy tylko kolorowa woda, ale nikt tego nie wiedział.

Targi Wchodnie odbywały się  we Lwowie do 1939 roku. Wybuch II Wojny Światowej przerwał tę wspaniałą wystawę. Po wieży Baczewskiego nie ma już śladu. 

Dawny Pałac Sztuki w Parku Stryjskim. Pozostałość po Targach Wschodnich we Lwowie. 

Z filmów epoki dźwiękowej pamiętam właściwie tylko te o potworach: o King Kongu, małpie czteropiętrowej, co, rozkochana w pewnej pani, przez okno drapacza chmur wybrała ją sobie i obierała z szat, trzymając w garści jak banana

Jest to bardzo interesujacy fragment ponieważ film o którym wspomina Lem, czyli King Kong z 1933 roku został wyreżyserowany i wyprodukowany przez Meriana Coopera, który w 1919 wraz z amerykańskimi lotnikami tworzył eskadrę kosciuszkowską broniącą Lwowa przed armią sowiecką. Piszę o tym więcej w tym artykule

 

Tym, czym jest dla chrześcijanina niebo, był dla każdego z nas Wysoki Zamek. Chodziło się tam, kiedy wypadała jakaś lekcja, wskutek nagłej niedyspozycji profesora — stanowiącej jedną z najradośniejszych niespodzianek, jakie z rzadka przynosi los. Nie było to miejsce dla wagarujących, jako nazbyt niebezpieczne, w alejkach, między ławkami i drzewami można by spotkać któregoś z wychowawców — dezerterom służyły raczej wykroty Kaiserwaldu, okolice za Górą Piaskową, tam zapadali ‘bezpiecznie w chaszczach paląc do syta rarytasy śląskie lub junaki — natomiast na Wysokim Zamku przechadzaliśmy się głośno, hałaśliwie, w słodkiej aureoli legalnego próżniaczenia, opici nadmiarem otwartej z nagła swobody.

 

Na wagary, wyznam z niejakim wstydem, nie śmiałem chodzić, niemniej, wypadały nieraz lekcje, i w takie godziny chodziło się na pobliski Wysoki Zamek, na Korturnową Górę, na Kaiserwald; okoliczne tereny poznałem potem lepiej jeszcze zimą, na nartach, a także jako junak Przysposobienia Wojskowego; pełne były wykrotów, wąwozów, wzgórz, ale najpiękniejszy widok roztaczał się z Kopca Unii Lubelskiej.

 

Widok z tarasu widokowego przy Wysokim Zamku

Lwów bez Lema, Lem bez Lwowa

Podczas wojny udało się Lemowi uniknąć losów większości żydów lwowskich, którzy zginęli na terenie getta. Bardzo mało mówił o swoich wojennych przeżyciach, wiadomo, że posługiwał się fałsyzwymi dokumentami i pracował w zakładach metalicznych. Zgodnie z wolą ojca studiował medycynę.W 1945 roku opuścił Lwów , w wywiadzie z Jerzym Janickim mówił: 

 

Na pytanie czym jest dla mnie Lwów , odpowiadam - Ojczyzną

Mimo to nie odwiedził Lwowa i nigdy już nie otworzył drzwi do swojego domu.

 

Chcesz zobaczyć miejsca związane ze Stanisławe Lemem i jego wspomnieniami z książki Wysoki Zamek?

Napisz do Baciara i wspólnie zaplanujmy idealny wyjazd!

Kontakt

Polub Baciara na Facebooku

Polub Baciara na Instagramie

 

Wszystkie cytaty pochodzą z książki Stanisława Lema "Wysoki Zamek". 

Zdjęcie główne pochodzi ze strony www.onet.pl